A nie chce mi się pisać ostatnio. Humor na mnie naszedł kiepski, miotam się po domu, sięgam po książkę, odkładam, znowu sięgam. Jedna, druga, trzecia. A to skubnę coś z mojej francuskiej działki, a to z bolesnej historii Polski i dół nad którym stoję się pogłębia. Powinnam się odwrócić i odejść od niego, ale wiśta wio, łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Gdzie się nie obrócę, on przede mną znowu. Oczywiście to minie, zawsze mija. Wieczorami jest lepiej, bo przepadam zupełnie w lekturze Wyznaję Jaume'a Cabré. Mimo że nie jest to książka, która radością życia mogłaby mi dobry nastrój przywrócić, co to, to nie, ale opowiedziane w niej historie mnie porwały. I ten język, i ta erudycja autora! Nie wiem, czy będę ją tu recenzować, gdyż, jak znajoma słusznie zauważyła, wszędzie się o nią potyka. Zapewniam jednak, że w przeciwieństwie do Grey'a jest o co się potknąć i nikomu nie zaszkodzi.
To jest strona intelektualna mojego złego humoru. Jest też strona sercowa. Otóż potworek starszy, postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość koledze, który od miesięcy go dręczy (to ten od różowego "jaśka"). Ale nie tylko dziewczyńska poduszka mojego syna była obiektem drwin, okazało się, że i jego ubranie, fryzura, piżamka. Gdy był ubrany na zielono, stawał się zielonym glutem na przykład. W końcu potworek nie zdzierżył i kolegę podrapał. Panie w przedszkolu sprawę załatwiły między dziećmi, bo takich spięć mają dziesiątki i potrafią sobie z nimi radzić, ale do mnie dotarły (oczywiście nie w bezpośredniej rozmowie, a jakże!) informacje o agresji, jaką stosuje mój potworek, a którą są oburzeni rodzice kpiarza. I jestem zła na siebie, że od września tłumaczę potworkowi, że się nie skarży na kolegę, nie donosi, a konflikty rozwiązuje dyskusją w cztery oczy. Mam teraz za swoje, bo gdybym zareagowała od razu, dziecko nie musiałoby się bronić samo w ten sposób. A już o wyrzutach sumienia, że pozostawiłam go samego z problemem lepiej nie wspominać, bo się załamię:P Oj, wiem, że potworek aniołem nie jest, ale dotąd nie było z nim żadnych przykrych sytuacji. W dodatku teraz boi się chodzić do przedszkola i mam co rano cyrk, bo podrapany kolega straszy go swoim ojcem. Walczy we mnie dzika chęć zachowania się, jak obłąkana z miłości matka, z rozumem, który jednak posiadam, a on podpowiada mi, żeby się wyciszyć, stonować emocje, okazać wsparcie dziecku w domu, ale nie zaogniać sytuacji. Rozmawiam sama ze sobą, raz tłumaczę sobie, ze trzeba dziecko wspierać, wyjaśnić całą historię z codziennym wyzywaniem go od głupków i glutów, a potem sobie odpowiadam, że to normalne, że dzieci się od czasu do czasu pokłócą, że nie mogę za nim biegać, bo musi się nauczyć samodzielnie radzić nawet w trudnych sytuacjach. Gdy już się tak nagadam do siebie i osiągnę kompromis między uczuciami a rozsądkiem, serce matki krzyczy: On ma dopiero pięć lat! Wysuwaj pazury i broń! I tak w koło Macieju od poniedziałku. Chyba nie jest ze mną najlepiej, jeśli już sama ze sobą prowadzę dłuuugie dysputy? Może profilaktycznie kupię mu koszulkę z takim napisem: