sobota, 31 sierpnia 2013

Zaproszenie na spotkania autorskie Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk

W piątek, 6 września, będę miała przyjemność gościć u siebie Małgorzatę Gutowską-Adamczyk, która odwiedzi mój Namysłów. Harmonogram spotkań ma bardzo napięty, więc tym bardziej się cieszę, że nalazła czas, aby do mnie wstąpić. Zapraszam serdecznie wszystkich mieszkańców mojego miasta, a poniżej podaję pełny rozkład jazdy MGA. Pojawi się i na Opolszczyźnie, i na Dolnym Śląsku, i jeszcze w kilku innych miejscach. Może i u kogoś z was. Zapraszam w imieniu autorki:)



02.09
godz. 17.00
Miejska i Gminna Biblioteka Publiczna
ul. Miarki 2
46-200 Kluczbork
                
03.09
godz. 17.00
Oleska Biblioteka Publiczna im. Jakuba Alberta Pieloka
ul. Aleksandra 5
46-300 Olesno

godz. 19.00
Gminny Ośrodek Informacji, Kultury i Czytelnictwa
ul. Murka 1
46-048 Zębowice

04.09
godz. 17.00
Gminna Biblioteka Publiczna w Gogolinie
ul. Krapkowicka 2
47-320 Gogolin

05.09
godz. 16.00
Gminny Ośrodek Kultury i Sportu
Biblioteka Publiczna
ul. Szkolna 4
49-313 Lubsza

godz.18.30
Miejska i Gminna Biblioteka Publiczna w Grodkowie
Rynek 1
49-200 Grodków

06.09
godz. 17.00
Biblioteka Publiczna im. S. Wasylewskiego
ul. Bohaterów Warszawy 5
46-100 Namysłów

9.09
godz. 10.30
Dęblin

godz. 12.30
Stężyca

godz. 17.00
Ryki

10.09
godz. 11.30
Józefów, powiat Biłgoraj
godz. 16.00
Tomaszów Lubelski

11.09

godz. 10.00
Milejów, pow. Łęczna

godz. 16.00
Hrubieszów

12.09
godz. 13.00
Piaski, pow. Świdnik

godz. 18.00
Świdnik

20 września Sosnowiec oraz Targi Książki w Katowicach
23 – 27 września DKK Wrocław oraz Środa Śląska, Brzeg Dolny, Lubań, Pisarzowice, Trzebnica, Wisznia Mała,Legnica, Chojnów, Żarów, Świdnica
7-11 października Września i okolice
17-18 października Ełk, Grajewo, Bartoszyce, Sępopol
23-25 października DKK Kraków, Targi Książki w Krakowie
30 października Dębe Wielke

4-8 listopada DKK Gdańsk

piątek, 30 sierpnia 2013

Maskotkowa deprecha

Wczoraj byłam świadkiem przerażających scen, które rozegrały się w naszym miejscowym Tesco. Rzucili jakieś maskotki, później doczytałam w Internecie, że to była promocja za punkty na karcie klienta i że maskotki bardzo sławne. Dorośli i dzieci zachowywali się jak opętani, ładowali do koszyków po kilkanaście sztuk, wyrywali sobie z rąk, bo ten wziął 5 czerwonych, a dla innego zabrakło. Dzieci z obłędem w oczach przytulały jakieś niezbyt ładne kulki i biegały po sklepie piszcząc z zachwytu.

Po powrocie do domu zrobiłam od razu research i okazało się, że ludzie są oburzeni na Tesco, bo nie ma maskotek dla wszystkich, że dzieci z tego powodu płaczą, w depresję wpadają i są rozczarowane. Mają smutne buźki, tracą wiarę i tylko patrzeć, jak Tesco będzie musiało płacić za psychologów dla tej rzeszy dzieci tak ciężko doświadczonych przez los.

Ilość wściekłych komentarzy na ten temat wprawiła mnie w zdumienie. Reakcje rodziców, zatroskanych o zdrowie psychiczne swoich pociech, przeżywających traumę z powodu braku maskotek, przekraczały moje granice pojmowania świata. Byliby pewnie gotowi zatłuc kogoś za te pluszowe brzydactwa. Podobno niektórzy objeżdżają sklepy w promieniu kilku kilometrów, aby uszczęśliwić dzieci. 

Jedna taka maszkara kosztuje 22 złote! A ludzie brali po kilkanaście, dzwonili do znajomych, że rzucili ptaszyska, szybko, szybko, bo zabraknie! Po kilkunastu minutach rzeczywiście zabrakło:) Tyle kasy wydać na pierdoły, zamiast dziecku porządną książkę kupić, z której może by się dowiedziało, co w życiu się liczy.

To, co zobaczyłam, przeraziło mnie bardzo. To, co potem przeczytałam, jeszcze bardziej. Jednak ja w zupełnie innym świecie żyję. Na szczęście. Choć obserwując te dantejskie sceny na pewno wyglądałam podobnie:

Stanisław Ignacy Witkiewicz, "Przerażenie wariata", autoportret, 1931, 
fot. www.sothebys.com



czwartek, 29 sierpnia 2013

Île de Ré

Im bliżej końca wakacji, tym większy żal, że tegoroczne większe podróże już za mną. Są już w sferze wspomnień. O tym, że odwiedziłam Paryż już pisałam, ale jeszcze nie poświęciłam wiele uwagi cudownej Île de Ré  znajdującej się w departamencie Charente-Maritime, a w regionie Poitou-Charentes. Wyspa jest połączona z La Rochelle mostem o długości prawie 3 kilometrów. Przyznam, że kiedy tylko odrywam się od stałego lądu wpadam w panikę, więc przejazd przez most nad oceanem był dla mnie stresujący, ale warto było. Bo choć nie jest tu tak cukierkowo jak na Lazurowym Wybrzeżu ani tak malowniczo jak w Normandii czy Bretanii, od razu czuje się, że to miejsce ma swój niepowtarzalny charakter. Przyroda ujarzmiona przez surowe warunki, widać, że ocean tutaj rządzi i trzeba się liczyć z jego humorami. Ja trafiłam na szczęście na piękną pogodę, więc narzekać nie mogę, ale wiem, że i huragany się tu zdarzają.

Most

Wyspa jest niewielka, znajduje się na niej kilka malowniczych miasteczek, z białymi domkami, wokół których rosną malwy. I choć uważa się, że to polskie kwiaty  przyznam, że tylu malw nie widziałam w życiu. Są dosłownie wszędzie! Druga wizytówka wyspy to osły, sprowadzono je tutaj, by pracowały przy zbiorach soli, ubierano je w specjalne spodnie, które chroniły je przed ugryzieniami komarów.


Malwy (Les roses trémières)


Osły w spodniach


Za najważniejsze miasteczko uważa się Saint-Martin-de-Ré, naprawdę cudowne z pięknym portem, otoczone fortyfikacjami Vaubana. Tutaj spędziliśmy najwięcej czasu, choć ja miałam ciągle serce w gardle, bo widziałam wciąż potworki wpadające do oceanu. 


Saint-Martin-de-Ré



Plaże są piękne, piaszczyste, ale kiedy jest odpływ do wody można się dostać jedynie maszerując po bardzo ostrych kamieniach, więc lepiej mieć specjalne obuwie. Tłoku tu nie ma, nie ma pośpiechu, ludzie uśmiechnięci, cisi, kulturalni. W restauracjach jedzenie pyszne, gdziekolwiek jadłam, byłam zadowolona. Żadnych knajpek dla turystów, którzy już tu nie wrócą, bo widać, że to miejsce stawia na wierną i powracającą klientelę. Ponieważ jego urok nie jest tak spektakularny, jak wspomnianych już Lazurowego Wybrzeża, czy Bretanii i Normandii, musi przyciągać w inny sposób. 

I przyciąga. Przede wszystkim obsługą na wysokim poziomie, poczynając od informacji turystycznej, przez hotel po sklepy i restauracje. Śmiało mogę powiedzieć, że tak miłych ludzi nie spotkałam jeszcze nigdzie. Widać dbałość o klienta, choć na zepsutą klimatyzację w pokoju przyjaciółki nic nie dało się poradzić. Ale to był jedyny zgrzyt, bo hotel czyściuteńki, z basenem, śniadania królewskie na tarasie z widokiem na Atlantyk. Marzenie po prostu. W dodatku był z nami labrador i nikomu nie przeszkadzał ani w hotelu, ani w żadnej z odwiedzonych restauracji. Wszędzie można było poprosić o miskę wody dla psa, którą przynoszono z uśmiechem, a czasem robiono to nawet, zanim zdążyliśmy poprosić. 

Wszędzie znaleźć można bezpłatne czasopisma opisujące wyspę, jej historię i atrakcje. Île de Ré jest naprawdę niewielka, więc, aby turyści, którzy tłumnie ją odwiedzają w wakacje, mogli odpoczywać w spokoju, uprasza się o pozostawienie samochodów na parkingach i korzystanie z rowerów i spacerów. Praktycznie na każdym kroku natknąć się można na wypożyczalnie rowerów i większość przyjezdnych stosuje się do próśb o porzucenie samochodu na te kilka dni urlopu. Na wyspie panuje zadziwiająca cisza, nie ma głośnej muzyki, krzyków, nawet w najbardziej uczęszczanych miejscach ludzie nie przekrzykują się, nie podnoszą głosu. W restauracjach można swobodnie rozmawiać, chociaż stoliki są bardzo blisko siebie. Nikt nikomu nie przeszkadza. Widać po prostu, że jest to miejsce wybierane przez osoby szukające spokoju i odpoczynku, o wysokiej kulturze osobistej. Nieco snobistyczne nawet. Kiedy się już objedzie to, co modne, dobrze jest znaleźć się w trochę innym świecie. Po moim ukochanym Kraju Basków, to kolejny region, gdzie chciałabym jeszcze powrócić.

Co warto kupić? Sól morską, mydło z mlekiem oślicy i wina, a w La Rochelle koniecznie przepyszne nalewki na koniaku. Ja wybrałam sobie gruszkową, niestety nie doczekała do tego wpisu, a głupio tak pustą butelkę fotografować, więc wstawiam zdjęcie ze strony producenta tych pyszności. Znaleźć tam można nalewki czekoladowe, ze słonym karmelem, herbatnikowe, bananowe, capuccino i mnóstwo innych, również bardziej tradycyjnych, smaków. Mówię wam, niebo w gębie! Kupiłam też Pineau des Charentes, robione z winogron i koniaku. Piłam po raz pierwszy i na pewno nie ostatni.

Zbiory soli

Sól morska

Mydła z mlekiem oślicy

Dokładnie takie wina kupiłam:)
Coffret Vins de l' Ile de Ré

Nalewka gruszkowa

Bez najmniejszego wahania polecam Île de Ré na wakacyjny wypad, warto odwiedzić, jeśli choćby będziecie kiedyś w tej okolicy.






Moje zdjęcia


Surfinie ;)

 Plaża w czasie odpływu

 Surowa przyroda

 Odpływ


 Ocean wraca powoli

 Po odpływie na plaży zostaje mnóstwo krabów, niestety nieżywych biedaków


 Osiołek

 Saint-Martin














Wjazd na wyspę

Rivedoux-Plage w czasie odpływu w tle most


Poranny widok z tarasu hotelu

 Pola solne

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Papusza

Dla odzyskania równowagi psychicznej zaaplikowałam sobie szybko dawkę odtrutki w postaci trzech dobrych książek i tak przeczytałam świetną Papuszę, Ludzką rzecz i Bezcennego.

Zacznę od Papuszy, którą poznałam lata temu, dzięki książce Jerzego Ficowskiego Demony cudzego strachu. Polecam jako uzupełnienie lektury, bo Ficowski Papuszę znał, jak nikt, z Cyganami blisko był i napisał o tych relacjach wspaniałą, choć nieco już zapomnianą, książkę. Wątki z życia Papuszy odnaleźć można również w powieści Zoli Columa McCanna.







Inaczej do tematu podeszła Angelika Kuźniak, ona stała się Papuszą, weszła w myśli i uczucia, oddała jej sposób mówienia. Chciałabym posłuchać audiobooka z tą książką, wtedy byłaby to pełnia szczęścia. Wszystko w niej jest ujmujące. Od okładki nie mogłam oderwać wzroku, może dlatego, że tak dobrze znam ten gest. Gest ostatecznej rozpaczy, gdy człowiek nie chce patrzeć na świat i nie chce, by świat patrzył na niego. Bo i miała przed czym uciekać Papusza, oj miała. Choć to odważna Cyganka była i trudy życia brała na siebie z naturalnym poddaniem się wyrokom losu. Ale była też poetką, miała tę wrażliwość, której zwykłym śmiertelnikom Bóg oszczędził, a ją, Cygankę z taboru, uwiązaną ze swoimi tradycją i tajemnicą, doświadczył bardzo. Bo nie dało się tego pogodzić. Chęci opowiadania o życiu cygańskim z nakazami milczenia i podporządkowania się wspólnocie. Pragnęła czegoś więcej, nauczyła się pisać i czytać, taką kobietą typowo cygańską, poddaną mężczyźnie, nie chciała być, a to się nie podobało. Tragiczny konflikt miedzy obowiązkiem a sercem skazał ją na ostracyzm, na złe języki, na niezrozumienie, na szykany ze strony swoich, na życie na granicy dwóch światów. Nie mogła być taka, jaka być powinna i nie mogła być taka, jaka być chciała. Dla Cyganów zdrajczyni, dla reszty Cyganka. Świat taborów, jaki znała powoli się kończył, bo władza nakazała Cyganom osiedlanie się na stałe, przenosiny do mieszkań, a dla ludzi wychowanych w drodze, była to prawdziwa tragedia. Miała tylko tę swoją poezję, w niej zawarła ból, cierpienie, niespełnione marzenia, tęsknoty i to życie nagle obce, a jednak jej. Uciekała w wiersze, z czasem i od wierszy uciekała, bo tylko jej troski przyniosły i wyobcowanie. Większość zniszczyła. Potem już tylko pozostały zaciśnięte pięści przyłożone do oczu, dajcie mi wszyscy spokój.

Papusza wśród swoich (stoi) ok. 1930 roku


Trudna to książka, człowiek z niej wychodzi taki nieswój, poobijany, ale co serce porusza, to porusza i warto czytać, warto głębi ludzkiego losu sięgać, warto o Papuszy i o jej poezji pamiętać, bo to cząstka i naszej kultury. Kultury polskiej tworzonej przez mniejszości, barwnej, z nutką egzotyki, a przecież tu na tej ziemi powstałej. 



PIOSENKA



Po wielu latach,
a może już niedługo, wcześniej,
twe ręce moją pieśń odnajdą.
Skąd wzięła się?
Czy w dzień, czy we śnie?
I wspomnisz, i pomyślisz o mnie –
czy bajką było to,
czy prawdą?
I o moich piosenkach
i wszystkim
zapomnisz. 

1952

A jak już książkę przeczytacie, to potem koniecznie obejrzyjcie film Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze z Jowitą Budnik w roli Papuszy i Antonim Pawlickim w roli Jerzego Ficowskiego (genialny wybór w obu przypadkach).

Jowita Budnik jako Papusza

Portret Papuszy

Papusza (J. Budnik) i Ficowski (A. Pawlicki)

Jerzy Ficowski

Poniżej zdjęcia ze strony http://www.muzeum.tarnow.pl

Papusza

 Papusza z rodziną (w środku)

Papusza z synkiem Tarzanem


sobota, 24 sierpnia 2013

Ale ja nie mogę zrozumieć! Jak zachwyca, jeśli nie zachwyca.

Babska ciekawość to straszne przekleństwo! Niestety nie jestem od niej wolna i dostałam w końcu za swoje. Namówiono mnie na przeczytanie pewnej powieści z nurtu tak zwanej "literatury kobiecej". Wiedziałam, że to nie będzie moja bajka, czułam to w kościach, ale wysunięto mi argument, którego często sama używam, że nie powinnam oceniać bez czytania. Broniłam się rękami i nogami, tłumacząc, że wcale oceniać nie mam zamiaru, ale dyskusja stała się gorąca i uległam. W dodatku lubię osobę namawiającą, choć bardzo się różnimy w doborze lektur, ale jeśli ktoś mi wyciąga argumenty typu "odmienione życie", "lek na całe zło", "nigdy nie czytałam tak pięknych książek", "jestem zakochana i oczarowana", a na koniec "to książki na całe życie", trudno jest przejść obojętnie obok takich emocji. Biorąc pod uwagę, że moje "życiowe" lektury są zupełnie, ale to zupełnie nie w tym stylu, powinnam grzecznie podziękować i odmówić. Na moje nieszczęście dałam się porwać entuzjazmowi koleżanki. I kara na mnie spadła, jak zawsze, gdy odstępuje od swoich zasad i daję się namówić na coś, w co nie wierzę. Co więcej, przeczytałam TRZY powieści, bo podobno miałam zobaczyć, jak autorka ewoluuje. Trzy!!!

Nie będzie recenzji, bo nie mam siły. Nie napiszę też, o jakie książki chodzi, bo nie napiszę i już. Wystarczy, że przeczytałam. Lektura mnie wyczerpała psychicznie i pozostawiła taką umęczoną bez sił. Jedyny wniosek pozytywny (?), jaki wyciągnęłam z tego traumatycznego wydarzenia to, że każdy, absolutnie każdy może pisać książki. Nie ma już minimum intelektualnego, nie ma poziomu, jaki wypada zachować. Nie ma nic! Droga do sławy i pieniędzy otwarta jest na oścież dla wszystkich. Właściwie im durniejszą książkę napiszecie, tym większe szanse macie na sukces. Ma być prosto, prymitywnie wręcz, ma być topornie i głupawo, a sukces gwarantowany.

Gorycz ze mnie przemawia, gdybym była bardziej wrażliwa, pewnie bym wyła z rozpaczy, ale że nie jestem, otrząsnę się za jakiś czas (choć może to potrwać) i dojdę do siebie. Nauczka taka dla mnie, żeby przy wyborze lektur kierować się własnym instynktem. W końcu mam za sobą ponad 30 lat czytania, umiem już odróżnić ziarno od plew, więc na co mi były eksperymenty??? 

I uwaga, nie jestem absolutnie wrogiem romansów, romansideł, powieści o miłości wszelakiej. Na mojej półce stoi cała Rodziewiczówna, jest też Mniszkówna, Rodzina Połanieckich, Przeminęło z wiatrem (plus nieudane, ale do przeczytania zdatne, kontynuacje) i naprawdę całkiem sporo innych, bardziej współczesnych książek. Gromadzę romanse historyczne, paryskie i co tam mi jeszcze w oko wpadnie, więc temat nie jest mi obcy, bo mam porównanie. Ale, na litość boską, czy do jasnej cholery, jak kto woli, pewnych rzeczy się nie da znieść na trzeźwo. Uczciwie przyznam, że pod wpływem nie próbowałam, ale nie sądzę, aby w moim wypadku to podziałało, bo z reguły robię się wtedy jeszcze bardziej wredna.

Oczywiście całą wściekłość przelałam na osobę, która mnie do tego namówiła. Nie przebierałam w słowach, poparłam mój wywód argumentami i cytatami. Reakcja była gwałtowna. Zaraz mi się przypomniał profesor Bladaczka i "To prywatna sprawa Gałkiewicza. Jak widać, Gałkiewicz nie jest inteligentny. Innych zach-wy-ca!". Usłyszałam w odpowiedzi, że jestem bez serca, że zawsze taka byłam i dlatego mnie nikt nie lubi. O, wypraszam sobie, mam stwierdzone na podstawie badań lekarskich, że serce w dobrym stanie posiadam, a i z trzy osoby mnie lubią (poza mężem i dziećmi). Ale w sumie może mnie i nikt nie lubić, a  i tak nie przeczytam ani jednej linijki, która jest tworem autorki. Bo może i bez serca jestem, ale nie bez mózgu.


P.S Bardzo przepraszam osoby rozczarowane tym, że nie podałam tytułów książek, ale chciałam skierować dyskusje na emocje związane ze źle dobraną lekturą, a nie na konkretne lektury. Pod moje rozczarowanie każdy może sobie podstawić własne, to, co odczuwa, gdy da się nabrać reklamie, szeptanej czy profesjonalnej. Co się dzieje z czytelnikiem, gdy nagle zderzy się z rzeczywistością, która jest mu całkowicie obca, która go przeraża, o której dotąd nie miał pojęcia. Kiedy słyszy argumenty, że nie dorósł, nie rozumie, nie potrafi odczytać przekazu zawartego w lekturze, ale na pewno jest ona świetna.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Już po wakacjach

Wróciłam z wakacji we wtorek. Dziesięć dni odcięcia od internetu, z małymi wyjątkami na sprawy zawodowe, dobrze mi zrobiło. Jak zwykle na wakacjach, nie dotknęłam ani jednej książki, nie oglądałam telewizji, przeczytałam jedynie, z największym trudem, najnowszy "Twój Styl", którego poziom spadł na mordę prze ostatnie lata. Las, jezioro, plaża i potworki. Nic więcej do szczęścia nie potrzeba. Urlop zakończył się hucznym weselem mojej najmłodszej kuzynki, była więc okazja do spotkania z rodziną. Do jednych gęba się śmiała, innym serwowałam sztuczne uśmiechy, jak to bywa w rodzinie. Relacji ze ślubu i wesela nie będzie, bo to oczywiście top secret, ale chciałabym wam opisać miejsce, w którym odbyło się weselne przyjęcie.

Ośrodek zwie się Olandia i położony jest w naprawdę pięknych okolicznościach przyrody, nad jeziorem, na uboczu, gdzie tylko cisza i spokój. Kiedyś mieszkali tu Olędrzy, osadnicy z Fryzji i Niderlandów. Obecni właściciele postanowili odtworzyć dawną atmosferę i od 2010 roku robią wiele, aby to miejsce miało własny, niepowtarzalny charakter związany ze swoją historią. Widać to na każdym kroku.

OLANDIA daje Państwu gwarancję wyjątkowości. To XVIII wieczny, zrewitalizowany obiekt turystyczny, położony w miejscowości Prusim, nad jeziorem Kuchennym, w Sierakowskim Parku Krajobrazowym, na skraju Puszczy Noteckiej.
Obiekt znajduje się zaledwie 70 km od Poznania oraz 120 km od granicy polsko – niemieckiej.
OLANDIA dysponuje 180 miejscami noclegowymi w 60 pokojach Dworu, Spichlerza i Kamiennika.
 Tekst ze stony http://www.olandia.pl/

Ma tu swoją winną piwniczkę Marek Kondrat, który regularnie Olandię odwiedza. Podobno był tu i w czasie naszego pobytu, ale widzieć, nie widziałam.

Miejsce jest naprawdę urokliwe i oryginalne, cieszy to, że tak piękne zakątki odkrywam w Polsce. Dla mnie, jako matki dwóch Potworków, okazało się rajem ze względu na plac zabaw, mnóstwo miejsca do biegania, specjalnie przygotowane kąciki dla dzieci (w części hotelowej i restauracyjnej). Jest też park miniatur, boiska, plaża i pewnie wiele innych udogodnień, których już nie miałam okazji ani czasu zobaczyć.

Bardzo miły personel hotelowy, uśmiechnięte recepcjonistki, pyszne śniadanie na tarasie restauracji, a potem potworki szalały na trawie, a my piliśmy kawę rozkoszując się widokiem na jezioro i mnóstwo zieleni. Na pewno kiedyś wrócimy, choćby przejazdem, bo warto.


Zdjęcia ze strony internetowej http://www.olandia.pl/





Dwór, główny budynek Olandii


Tu spaliśmy

 W tym oto pokoju:)

 Budynek, w którym odbyło się wesele

Restauracja, my jedliśmy śniadanie na widocznym za oknem tarasie



Recepcjonistki w strojach olenderskich





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...