piątek, 31 stycznia 2014

Pechowa kochanka prezydenta Francji

Prawie każdy z francuskich prezydentów miał na swoim koncie różne grzeszki damsko-męskie. Świeżo w pamięci pozostają jeszcze perypetie Nicolasa Sarkozy'ego z Cécilią i Carlą. Ale podobno zdarzyło się to też Chiracowi. François Mitterand przez lata prowadził dwa odrębne życia - to w pałacu z oficjalną rodziną i drugie w paryskim apartamencie z kochanką i córką Mazarine. Właściwie im bardziej się cofamy w historii, tym sposób podejścia do związków pozamałżeńskich był bardziej tolerancyjny. Kiedyś posiadanie kochanki przez mężczyznę o wysokiej pozycji społecznej było normą, raczej dziwiło, gdy jej nie miał. Natomiast zawsze Francuzi cenili sobie dyskrecję w sprawach prywatnych i to się akurat nie zmieniło od czasów chyba największego skandalu z udziałem francuskiego prezydenta.

Marguerite Steinheil

Félix Faure



Prezydent Félix Faure zmarł w niebieskim salonie Pałacu Elizejskiego w ramionach Marguerite Steinheil 16 lutego 1899 roku. Mówiono, że złożył ofiarę z życia na ołtarzu Wenus, a plotki donosiły, że stało się to podczas stosunku oralnego. Odtąd Marguerite nazywano pompe funèbre (dosłownie: pompa pogrzebowa), czyli zakład pogrzebowy. Aby uniknąć ogromnego skandalu, panią Steinheil wyprowadzono pośpiesznie z pałacu tylnym wyjściem. Jak zwykle, bo nie była przelotną znajomością. Prezydent Faure był szczerze zakochany w Marguerite i planował nawet rozwód, aby poślubić nową wybrankę, z którą utrzymywał bliskie relacje od dwóch lat, często goszcząc ją w "salon bleu".


Chociaż Paryż aż trząsł się od plotek, w prasie natychmiast pojawiły się relacje o godnej śmierci prezydenta w otoczeniu najbliższej rodziny. Pozory zostały zachowane i nikt z bezpośredniego otoczenia zmarłego nie puścił pary z ust. Udało się zatuszować te nietypowe okoliczności ostatnich chwil głowy państwa aż do kolejnego skandalu z udziałem pani Steinheil.



Tak spędził ostatnie chwile prezydent Faure


Oficjalnie: prezydent umiera w otoczeniu rodziny


Pechowa kochanka prezydenta była żoną malarza Adolfa Steinheila, ale nie układało im się najlepiej, więc pani Steinheil oddawała się innym życiowym przyjemnościom. Prowadziła salon, w którym spotykali się znani ludzie ze świata polityki i sztuki, oraz romansowała z wieloma mężczyznami.

 Kolejny raz zrobiło się o niej głośno, gdy w 1908 roku w jej domu znaleziono ciała jej matki i męża, a ją samą związaną i zakneblowaną. Mąż został uduszony, matka zmarła na atak serca, a Marguerite twierdziła, że zostali napadnięci przez trzech mężczyzn i kobietę, ubranych na czarno. Przypuszczano, że napastnicy mogli szukać dokumentów, które należały niegdyś do prezydenta Faure, a mających związek z aferą Dreyfusa. 

Policja jednak podejrzewała panią Steinheil, tyle że nie miała dowodów jej winy. Ta próbowała obarczyć podejrzeniami jednego ze służących, podrzucając mu perłę pochodzącą z naszyjnika, podobno skradzionego przez włamywaczy. Zdemaskowana, nie potrafiła trzymać się jednej wersji wydarzeń, zmieniając wciąż zeznania, aż w końcu ją aresztowano. W trakcie procesu wyszły na światło dzienne wszystkie intymne tajemnice Marguerite dotyczące relacji z wpływowymi mężczyznami. Aferę próbowali wykorzystać politycy opozycji, oskarżając kobietę o otrucie prezydenta na zlecenie syndykatu żydowskiego (Félix Faure był przeciwny rewizji procesu kapitana Dreyfusa). Dzięki dobrym adwokatom udało się uzyskać uniewinnienie, chociaż sędzia nazwał zeznania oskarżonej stekiem kłamstw.

Marguerite Steinheil w więzieniu. W tle przypomnienie feralnej nocy, gdy zginęli jej mąż i matka

Po procesie, którym żyła cała Francja, wyjechała do Anglii i tam, pod zmienionym nazwiskiem,  poślubiła angielskiego barona. Jako lady Abinger żyła aż do 1954 roku.

Króciutki film z angielskiego ślubu Marguerite:

W 2009 roku nakręcono film na podstawie tej niezwykłej historii - Kochanka prezydenta (http://www.cinereves.com/films/historique/847-la-maitresse-du-president)


wtorek, 7 stycznia 2014

Powrót do wirtualnej rzeczywistości z Małą paryską kuchnią

Ależ sobie ostatnio poleniuchowałam i odpoczęłam od Internetu! No ale czas wracać do wirtualnej rzeczywistości.  U mnie coraz ciężej z czasem na bywanie w sieci, więcej się dzieje w życiu moim i nie ukrywam, że ciekawiej tam niż tutaj. Początkowa fascynacja możliwościami, jakie daje Internet, powoli się wypala na rzecz możliwości, jakie daje prawdziwy świat. Ale że praca tu, wielu cudownych ludzi i spotkań jednak tu się przydarza, więc odciąć się tak zupełnie jakoś żal.

Święta były rodzinne, miłe, ciepłe i przyjemne. Sylwester jak na mnie zaskakująco udany, bo normalnie bardzo nie lubię tej imprezy i od lat spędzam ostatni dzień roku, bez szumu i świętowania, w domowym zaciszu z najbliższymi mi ludźmi. Ale tym razem znajomi namówili nas na wypad do Wrocławia, na koncert organizowany prze II program TVP i RMF FM. Trochę się bałam, bo już widziałam dwie ciężarne plus dwa potworki w tłumie pijanym i opętanym zabawą, ale zupełnie niepotrzebnie. Było bezpiecznie i spokojnie, chłopcy bawili się świetnie, my też trochę potupaliśmy w rytm przebojów z naszej młodości. Przed północą wróciliśmy do domu, aby jednak życzenia złożyć sobie we własnym gronie.

A pierwszego dnia 2014 roku, oddałam się wnikliwej lekturze Małej paryskiej kuchni Rachel Khoo (prezent od mamy)Autorkę tej pięknej książki kucharskiej bardzo cenię i lubię, bo to młoda kobieta, która wie o czym pisze. Jej marzeniem była nauka w słynnym Le Cordon Bleu. Spakowała walizki, przeprowadziła się do Paryża, gdzie zamieszkała w maleńkim mieszkanku i oddała się z pasją poznawaniu francuskiej kuchni. Efekt jest taki, że dzisiaj ma świetny program kulinarny na BBC i wydaje właśnie drugą książkę kucharską Little French Kitchen (Mała francuska kuchnia). 

Co wyróżnia Rachel? Zapewne uroda, wdzięk, uśmiech oraz to, że przypomina nieco Nigellę w swojej nieskrywanej radości gotowania i jedzenia, ale przede wszystkim udowodniła, że kuchnia francuska nie jest skomplikowana, a wspaniałe dania można przygotowywać nawet w mikroskopijnej kuchni. Mnie przekonywać nie musiała, wiele lat miałam bardzo podobne warunki do gotowania, jakie miała Rachel. Kto widział jej program w tv, wie, o czym piszę. W dodatku brak u niej tych wszystkich kuchennych gadżetów, tak ostatnio modnych i niezbędnych. Jej wyposażenie można określić jako "retro" i ma to swój wielki urok, a przy okazji przypomina, że dobra kuchnia, to naprawdę nie jest kwestia akcesoriów, ale serca i cierpliwości. Gotowanie według Rachel to powrót do tradycji, do prostej radości, do klasyki. Coś, co mi bardzo pasuje, bo nie jest mi po drodze z kuchnią molekularną, czy taką, gdzie oczy mają więcej radości niż żołądek. 

Autorka świetnie zna francuskie realia, zna język, czuje po prostu klimat miasta i w krótkich tekstach, rozpoczynających każdy z rozdziałów, tłumaczy, jakie jest paryskie podejście do jedzenia.

Jestem absolutnie pod urokiem tej książki kucharskiej. Bardzo polecam, bo pięknie wydana przez Albatros, ze świetnymi zdjęciami i, co najważniejsze, z przepisami na najbardziej klasyczne i charakterystyczne dania, ale z nutką własnej inwencji. Teraz czekam na więcej z Małą francuską kuchnią, która zawierać będzie sztandarowe dania z całej Francji. Powinna się ukazać w tym roku, tuż przed wakacjami lub jesienią. 

Kto chciałby poznać lepiej czarującą i kompetentną Rachel Khoo, niech zajrzy na jej profil FB. Nie da się jej nie polubić, a ja dodatkowo czuję w niej bratnią duszę, zafascynowaną Paryżem i Francją.

Wszystkim życzę też wspaniałego Nowego Roku 2014!!!
























A już wkrótce






Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...