wtorek, 21 kwietnia 2015

Pójdź, dziecię! ja cię uczyć każę! czyli wyznania matki-wariatki

Moje dzieci nie mają ze mną łatwego życia. Jest to spowodowane nadopiekuńczością oczywiście. Typowy problem większości matek. Jestem świadoma swoich matczynych ułomności, dlatego staram się z nimi walczyć. Starsze potworki uciekają ode mnie, gdzie pieprz rośnie. Uwielbiają być tylko z tatą, bo wtedy hulaj dusza, piekła nie ma. Ostatnio pojechali razem na pierwszy duży mecz na wrocławskim stadionie. Tylko z tatą i wujkiem. Byli wniebowzięci. I chociaż ja w tym czasie dzwoniłam do nich o kilka razy za dużo, jakoś przeżyłam. Uważam to za mój wielki sukces, bo strach o dzieci jest moją obsesją, która spędza mi sen z powiek. Oprócz obaw o ich bezpieczeństwo, mam także fioła na punkcie ich edukacji. Nie znaczy to, że chcę mieć za parę lat lekarza i prawnika, to nie to, ale po prostu nie chcę, żeby byli głupkami, co to nic nie kumają. Żadnej aluzji literackiej, żadnego inteligentnego dowcipu. Boję się, że nie będą umieli czytać i pisać po polsku, analizować i wyciągać wniosków, bawić się słowami i poprawnie ich używać. 

Wychodzę z założenia, że strzeżonego Pan Bóg strzeże, a kontrola jest najwyższą formą zaufania, dlatego mają w domu drugą szkołę. Zakupiłam dla mojego pierwszoklasisty serię Tropiciele z WSiP, mają cały box na wyprzedaży, bo wiadomo - rządowy podręcznik. Oprócz tego sięgnęłam po dwie świetnie sprawdzające się, jak się już dotąd okazało, książki. Pierwsza to reprint elementarza Falskiego znanego nam z dzieciństwa. Stare, ale jare. Przypadł bardzo do gustu najstarszemu, ze względu na to przede wszystkim, że nie jest ubżdżony kolorami i krzykliwymi ilustracjami. Teksty są na białym tle i z czcionką  na każdym etapie dostosowaną do umiejętności dziecka. Zaczyna się od największej i przechodzi przez średnią do mniejszej, gdy dziecko już biegle czyta. Na stronach wprowadzających nowe literki wszystko jest czytelnie rozbite na sylaby i głoski, a litery są prezentowane jako drukowane i pisane, co pozwala ogarnąć różnice i podobieństwa bez konieczności skakania wzrokiem.

Mniejszy potworek, który naukę w szkole zacznie we wrześniu, zapałał autentyczną miłością do Poczytam ci, mamo. Elementarz Beaty Ostrowickiej z rewelacyjnymi ilustracjami Katarzyny Kołodziej wydanego właśnie przez Naszą Księgarnię i możecie mi wierzyć, postępy są SPEKTAKULARNE. Jesteśmy z mężem w pełnym zachwytu szoku, jak szybko załapał, o co biega. Wieczorami odbywa się wspólne czytanie, leżymy pokotem na łóżku, każdy ze swoim czytadłem, chłopcy opanowują elementarze, a we mnie zwiększa się płomień nadziei, że jednak nie będę miała analfabetów za synów.



Książka Beaty Ostowickiej ma wspomagać naukę czytania. Podobnie jak u Falskiego, ilustracje nie włażą nachalnie na tekst, nie rozpraszają uwagi, ale towarzyszą dziecku. Poręczny format w twardej oprawie zachwyca jakością, ale to akurat w przypadku NK to żadna nowość. Elementarz przeprowadza dziecko przez trzy etapy nauki czytania. Najpierw ilustracje pomagają zapoznać się z bohaterami i światem, w którym żyją. Pojawiają się pierwsze słowa zachęcające do czytania metodą globalną (całymi wyrazami). Na drugim i trzecim etapie poziom trudności zwiększa się łagodnie, wprowadzone zostają litery, dzielenie na głoski i sylaby, choć metoda globalna nadal pozostaje dominująca. Nie jestem specjalistką, więc nie chcę się wgłębiać w zbyt poważne wywody, ale ponieważ jestem doświadczoną już matką, mogę bez cienia wątpliwości polecić tę świetną pozycję każdemu rodzicowi, który poszukuje dróg harmonijnego rozwoju dla swoich dzieci. Wiem, że takich rodziców jest sporo, zatem korzystajcie z jak najszerszej oferty, bo nikt nie przypilnuje edukacji dziecka jak rodzic.

Cieszę się, że są tak dobre i merytoryczne publikacje, które pozwalają ukoić moje matczyne nerwy! 

piątek, 17 kwietnia 2015

Księżna Mediolanu

Pisałam już kilka razy, że bardzo lubię powieści historyczne Renaty Czarneckiej. Królowa w kolorze karminu o Barbarze Radziwiłłównie była jedną z pierwszych książek, które przeczytałam po powrocie z Paryża. Spodobała mi się i zaczęłam sięgać po kolejne powieści autorki. I tak od pięciu lat. 

Jestem świeżo po lekturze Księżnej Mediolanu i znów dałam się oczarować przez świat przedstawiony w książce. Podkreślałam zawsze, że Renata Czarnecka ma dar wciągania czytelnika w opowiadaną historię tak, że staje się bliskim obserwatorem rozgrywających się wydarzeń. Czuje, słyszy i widzi. Opisy strojów, zapachów, krajobrazu - wszystko składa się na specyficzny klimat tej książki. 





Towarzyszymy Izabeli Aragońskiej w jej podróży do Mediolanu, gdzie ma spotkać zaślubionego per procura księcia Giana Galezza Sforzę. Od początku stajemy po stronie tytułowej bohaterki, która nie jest wcale oczekiwana z niecierpliwością przez młodego męża. Ten woli towarzystwo przystojnych dworzan. Żonę zaniedbuje, najczęściej uciekając przed nią do wesołych kompanów, a ona biedna łyka łzy, starając się zdusić w sobie dumę dla dobra relacji między księstwami. Nad wszystkim dominuje posępna i złowroga postać wuja obojga małżonków regent Mediolanu Ludovico Sforza, zwany Moro, który kieruje ich losem tak, jak nakazują mu gwiazdy za pośrednictwem podejrzanego zausznika.



Izabela Aragońska księżna Mediolanu
Giovanni Antonio Boltraffio



Życie Izabeli nie było usłane różami, tym bardziej zadziwia siła tej kobiety, której los nie oszczędzał. Przeżyła najgorsze chwile, jakie może przeżyć kobieta: była upokarzana, niekochana, więziona, odebrano jej syna, umierały jej dzieci, a jednak potrafiła przetrwać wszystko, wychować doskonale córkę (znaną nam Bonę) i uczynić z niej królową Polski. Gdy pozna się dokładniej losy matki, przestaje dziwić silny charakter córki. Te kobiety nie miały wyjścia, całe życie musiały walczyć o uznanie należnej im pozycji, o majątek, o szacunek i o przetrwanie. Początkowo zależne od mężczyzn, uwikłane w walkę o władzę, stały się twarde, a czasami nawet bezwzględne. Autorka Księżnej Mediolanu doskonale ukazała skomplikowane relacje, w jakie została wplątana młoda żona i matka. 

Izabela była bardzo interesującą kobietą i cieszę się, że Renata Czarnecka przybliżyła mi tę postać. Polecam dwie ciekawe strony zwolenników teorii, że Izabela jest prawdziwą Moną Lisą. Znajdziecie tam mnóstwo portretów i ciekawych informacji:
http://www.kleio.org/en/history/famtree/sforza/374.html
https://www.facebook.com/thetruemonalisa/timeline




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...